Powiedział, ze przypominam mu jego zmarłą żonę. Oby z czasów, kiedy jeszcze żyła.
— Woody Allen
NowojorskieOpowieści.pl
Gdyby nie prohibicja, to pewnie wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej… Taki Owney Madden, znany gangster, który na początku XX wieku przypłynął do Nowego Jorku z Liverpoolu, najprawdopodobniej pozostałby brutalnym mordercą, a tak rozwój przestępczości zorganizowanej, którą prohibicja nakręciła, zrobił z niego bossa. Mafia wcześniej zajmowała się głownie hazardem, kradzieżami i kontrolowała prostytucję. Po I wojnie światowej wielkie amerykańskie gangi chyliły się ku upadkowi. Prohibicja spadła im z nieba i dała początek potężnym rodom mafijnym i brutalnym wojnom o dominację. A wszystko to przy akompaniamencie doskonałego, czarnego jazzu z Harlemu. Wtedy też narodził się typ przestępcy – milionera, który dorobił się na przemycie alkoholu (idealnie pokazuje to serial Boardwalk Empire).
Jednym z nich był właśnie Owney Madden. Po wyjściu na wolność po 8-letniej odsiadce w Sing Sing, utworzył nie tylko nowy gang, ale zaczął przede wszystkim prowadzić interesy alkoholowe. W takich okolicznościach powstał najsłynniejszy klub ery prohibicji – Cotton Club. W 1923 roku, 3 lata po wprowadzeniu prohibicji, handel podziemny alkoholem rozkwitł w najlepsze. Nowy Jork był mekką nielegalnego alkoholu i jednym z najbardziej gangsterskich miast (obok Chicago i Las Vegas). Pisze się, że w samym tylko Nowym Jorku działało blisko 100 tysięcy klubów, w których sprzedawano alkohol z przemytu z Kanady i Meksyku.
Podczas każdej wizyty na Manhattanie, logo Starbucks Coffee dosłownie prześladuje mnie na każdym kroku. I trudno się temu dziwić, bo na tej maleńkiej wyspie jest ich ponad 200. Dla porównania – w całej Polsce mamy ich 34. Za to ceny, po przeliczeniu, niestety mamy podobne. Średnia kawa kosztuje 3-5$ … nie wyobrażam sobie, aby nowojorczyk miał zapłacić za kawę 12-15$, tak jak w Polsce 12-15zł. Tyle to on płaci za drinka w klubie, ale nie za kawę 😉
Starbucks’y w Nowym Jorku w 100% odzwierciedlają sąsiedztwo, w którym się znajdują. Im dzielnica z fajniejszym klimatem, tym ciekawsza i oryginalniejsza kawiarnia. W Soho, czy Village wnętrza lokali Starbucks są większe, mają często zostawione oryginalne elementy budynku, np. nieosłonięte stalowe dźwigary czy ceglane ściany. Styl charakterystyczny dla wszystkich lokali tej sieci – postarzone drewno, barwiony beton lub terakota, metalowe stołki i przemysłowe oświetlenie. Duże stoły, wygodne fotele i drewniane żaluzje tworzą przyjazny klimat, dzięki któremu firma podbiła serca nowojorczyków 20 lat temu. Mieszkańcy do tego stopnia polubili te kawiarnie, że zaczęli spędzać w nich sporo czasu. Poza tymi, którzy czytają ksiązki, czy gazety do zakupionej kawy, sa tacy, którzy spędzają tam całe dnie, wręcz pracują z laptopami czy się uczą. Od 2010 roku we wszystkich amerykańskich Starbucks’ach firma wprowadziła darmowy internet wi-fi.
Gdyby tylko Bóg dał mi jakiś jasny znak! Na przykład złożył solidny depozyt w szwajcarskim banku na moje nazwisko.
— Woody Allen
Chyba każdy słyszał, że Nowy Jork jest nazywany Wielkim Jabłkiem, ale mogę się założyć, że prawie nikt nie wie dlaczego. Ja tez nie wiedziałam… 🙂 Myślałam, że wzięło się to stąd, że wiele stanów w USA ma jakiś owocowy symbol – Floryda ma pomarańczę, Georgia brzoskwinię, Oklahoma truskawkę a Oregon gruszkę. Ale zupełnie nie trafiłam. Big Apple, jako symbol NYC, ma zupełnie inną historię.
Wszystko zaczęło się w latach 20-tych ubiegłego wieku. Dziennikarz New York Morning Telegraph, John J.Fitzgerald, jako pierwszy zaczął używać tej nazwy, pisząc o wyścigach konnych w Nowym Jorku. Przypadkowo usłyszał, jak dżokeje, o torze wyścigowym w NY, mówią big apple. Swoją kolumnę nazwał Around the Big Apple i pisał do niej przez 20 lat. Od tego czasu big apple stało się synonimem nowojorskich gonitw, a wygrana marzeniem każdego dżokeja, jak sami mówili: Jest tylko jedno wielkie jabłko. To jest Nowy Jork (There’s only one Big Apple. That’s New York.)
Cukiernia w Soho przy Spring Street 189 w zasadzie o 9 rano mogłaby już zamykać – wszystko sprzedane. A kolejka była od 5 rano…
Francuski cukiernik, Dominique Ansel, podobno dokonał niemożliwego – połączył 2 różne ciasta: maślane ciasto francuskie z ciastem pączkowym. Cronut -nazwa powstała z croissanta i donuta, odkąd się pojawił w maju 2013 roku, bije rekordy popularności. Kolejka, każdego ranka, ustawia się od bardzo wczesnych godzin i wije się ulicami Manhattanu.
Zgodnie z prawami ekonomii, jak coś jest trudno dostępne, to warto kupić więcej „na handel” :). Cronut, który w cukierni kosztuje 5$, na Craigslist dochodzi do 30$. Czarny, „kronatowy” rynek rozkwitł… związku z tym, Dominique Ansel wprowadził reglamentację – po dwie sztuki na głowę dla osoby z kolejki, a dziennie sprzedawanych jest tylko 350 sztuk (wcześniej 200). Cukiernik nie ma ochoty produkować więcej…
Ci, którzy do rannych ptaszków nie należą (ja), mogą zamówić online, z tym, ze jak teraz to piszę, to zamówienia są realizowane z terminem 29 czerwca i maksymalnie można zamówić 6 sztuk. Przy zamówieniach powyżej 50 sztuk obowiązuje miesięczny czas realizacji i tylko jedno takie zamówienie można złożyć w miesiącu. Ciekawe, czy tzw. „znajomości” pomagają?
Nie muszę dodawać, że Cronut jest nazwą zastrzeżoną, a receptura pilnowana jak kody rakiet w Białym Domu.
Jeśli planujecie wizytę w NYC, to wcześniej poza biletami na Broadway, może warto zamówić Cronuty, wg Heidi Klum niebo w gębie :). A jaka atrakcja i dodatkowa ciekawostka do opowiadania znajomym.
Sytuacja: Styczeń. Zimno. Niedzielne popołudnie. Jadę zielona linia metra. Siedzę na przeciwko drzwi. Pociąg zatrzymuje się na stacji. Wsiadają pasażerowie. Miedzy innymi młody mężczyzna w szarym płaszczu. Bez spodni. Ma tylko na sobie kolorowe bokserki. Wchodzi. Zachowuje się jak gdyby niby nic. Staje na środku przedziału i zaczyna czytać książkę.
Myśli w głowie: Wariat? Chyba nie, poza brakiem spodni wygląda normalnie. Ekshibicjonista? Eee, byłoby trochę za oczywiste. Imprezowicz? Zabalował, przeleciał jakąś pannę, a później w popłochu nie zdążył założyć spodni. Uciekł, jak się zorientował ze to była mama jego kolegi. Hmm, możliwe…
Byłby to jednak duży zbieg okoliczności, bo dojeżdżamy do następnej stacji, otwierają się drzwi i wsiada więcej osób… bez spodni. Mężczyźni i kobiety. Każdy z osobna. Jakby się w ogóle nie znali. Jedni stoją, drudzy siedzą. Coś czytają albo słuchają muzyki.
Wg Conde Nast Traveller, letni wyjazd do NYC, bez zaliczenia drinka w jednym z wielu Rooftop Bar się nie liczy. Uff, idąc tym tropem, to nawet moje zimowe wyjazdy do Nowego Jorku mogę zaklasyfikować do checked 😉
Bary na dachach budynków to ulubione miejsce spotkań na Manhattanie w okresie od wiosny do późnej jesieni. I trudno się dziwić – oferują niesamowite widoki, z którymi żaden bar na poziomie ulicy nie może się równać, a ponadto serwują znakomite drinki. Poza tym, wiele rooftops, to nie tylko same bary, ale także restauracje, które zapraszają na lunch, brunch i kolację.
Ostatnio odkryłam, że zamiast płacić 27$ za bilet na Empire State Building, chyba lepiej usiąść wygodnie i popatrzeć na Empire z 20 piętra dachu biurowca. 230 Fifth – bo to o nim mowa, na rogu Piątej i 27 Ulicy, to jeden z popularniejszych rooftops w NYC. Piękny ogród, ogrzewany, więc czynny nawet w tych chłodniejszych miesiącach, zapewnia niezapomniany widok i na Empire, i na Chrysler Building, i na cały Manhattan. Brunch kosztuje 29$, a do tego w cenie drink Mimosa lub lampka szampana. Tego Empire nie proponuje. Idealne miejsce.
Seks jest jak gra w brydża. Jeżeli nie masz dobrego partnera, to musisz mieć przynajmniej dobrą rękę.
— Woody Allen
Wielu „szczęśliwców” z Upper East Side na Manhattanie płaci taki czynsz. To, że wydali 10-50 mln $ na kupno apartamentu, a kolejne 2 albo i 10 na remont, to nie koniec płacenia za przyjemność posiadania kodu pocztowego zaczynającego się liczbą 100, bo do tego jeszcze dochodzi rent. Ale na biednych nie trafiło, bo podczas kampanii prezydenckiej w 2004 roku, właśnie z kodu 10021 napłynęły największe datki na obu kandydatów: Busha i Kerry w skali całego kraju.
Dlaczego są gotowi płacić tyle pieniędzy za to miejsce? Nie odkrywam Ameryki pisząc, że cenę nieruchomości tworzą nie kafelki i egzotyczna podłoga, ale lokalizacja, lokalizacja i lokalizacja… a Upper East Side długo była, dla wielu nadal jest, najbardziej prestiżową i wpływową dzielnicą Nowego Jorku.
Od początku XIX wieku, co zamożniejsi Nowojorczycy, woleli budować swoje domy na Piątej Alei, zwłaszcza kiedy po drugiej stronie ulicy powstał Central Park, niż na zadymionej od kolejki Park Avenue (wtedy nazywana 4 Aleją). Na całej długości parku powstawały piękne domy i rezydencje. Milionerzy tacy, jak: przemysłowiec Andrew Carnegie, magnat tytoniowy James Duke czy biznesmen Payne Whitney wydawali już w tamtych czasach miliony dolarów na budowę swoich posiadłości w tym miejscu. Słynna rodzina Vanderbilt miała wtedy nawet kilka rezydencji na Fifth Avenue. W krótkim czasie dołączyli do nich Rockefeller, Kennedy, Roosevelt.